2007/04/23

::sunday

Niedziela. Budzę się rano z przeświadczeniem, że nie wytrzymam kolejnej imprezy. Zimny prysznic, Un jardin sur le Nil, jest cudownie. Otwieram okno i podejmuję szybką decyzję- jadę do pracy na rowerze.
Jest pięknie.

Po drodze przypomina mi się, że mam randkę. Randkę?! Randkę!

W pracy okazuje się, że nie tylko ja mam za sobą ciężką noc. Na osiem osób, sześć ma ciężkiego kaca. Omijamy klientów szerokim łukiem, podśmiechując pod wąsem.

-Dzień dobry Pani- mówi Krzysiek do przechodzącej klientki.
Ja zaczynam się koszmarnie śmiać.
-To pewnie wszystko, na co cię dzisiaj stać. Dzień dobry.

-Czy są kulki do kąpieli?- pyta dziesięcioletni chłopiec.
Pokazuję mu perełki w kształcie zwierzątek.
-Oo, tutaj.
-Chodziło mi raczej o takie musujące, duże.
-Nie ma- wtrąca się Krzysiek.
-Serduszek już też nie ma? Wszystkie się wyprzedały?
Cholera, ten mały lepiej zna nasz asortyment, niż my sami.
-Są- Zdawkowo odpowiada Krzysiek.
Staram się być milsza. Tłumaczę, że serduszka jeszcze są, to kulki się już skończyły. Dziecko patrzy na mnie zdziwionym wzrokiem, a może mnie się wydaje? Przynoszę serduszka z zaplecza.
-To ja poproszę.
-Krzysiu, ja je przyniosłam. Ty kasujesz.

I tak wygląda moja niedziela w pracy. Zmywam makijaż, nakładam Teint Innocence, co wcale nie sprawia, że wyglądam na niewinną. Wbiega Monika, strasznie się cieszę, nie widziałyśmy się już tak dawno!
-Koszmarnie wyglądasz. Ty w ogóle sypiasz?
-Szczerze? Ostatnimi czasy kiepsko.

Baume Beaute Eclair najwidoczniej przestało działać. Zostało mi tylko serum ARC Kanebo. I znów zmywam makjaż. Jest! Działa, działa, działa! Zbliża się osiemnasta. Radosnym krokiem wychodzę z Galerii.
Izon już czeka przy moim rowerze.

-Wisłostrada?
-Jasne.

Tym razem pobiłyśmy same siebie.

-Mam ochotę na sok ananasowy.
-Jasne. Nie okłamuj mnie.

Przypinamy rowery przed Szeptami. Michał macha mi zza baru. Mirek pyta, jak było w pracy.
Wyciągam z torebki M&M`sy.

-Chłopaki, przyniosłam coś dla najfajniejszego teamu barmańskiego na Kazimierzu.
(Mam nadzieję, że Paweł się nie obrazi!)
-M&M`sy?
-Uhym.
-Chłopaki, czy ona nie jest niesamowita?!
Chłopaki zgodnie przytakują. No, to jestem niesamowita.

-Zamykacie dzisiaj z nami?

No ładnie. Taka pro pozycja zawsze oznacza, że znów się nie wyśpię.

Siedzimy przy barze. Opowiadam, jak najlepiej spławić mężczyznę. Znowu!
Czy już do końca życia wszystkim interesującym mężczyznom będę opowiadała, jak najlepiej spławić natrętnego wielbiciela? Na szczęście tym razem wyszło mi całkiem śmiesznie.

-Żem jest ze Sląska- mówię, tłumacząc przy tym, że wcale nie umiem mówić po sląsku.
-Jo tyż- odzywa się jeden z "chłopaków".
-No co ty? Skąd?
-Z Bytomia.
-Haaaa! Ha! A gdzie mieszkałeś w Bytomiu?
-Na Nickla, to są Miechowice.

Wiadomo, jak kończą się takie wieczory. No, to banieczka za mieszkańców Śląska.
I nagle odzywa się kolega Michała:
-Ejjjj przestańcie, ja nie mogę, rano mam rozmowę o pracę.

Wszyscy wybuchają śmiechem.

-Spokojnie, ja jutro się zwalniam- krzyczy uradowana Iza.

Wszyscy śmieją się jeszcze bardziej.

(Rano dostaję smsa od Izzi:
Jesteśmy rasta, ty też, zjadłaś rasta M&M`sy.
Lekko go zmodyfikowałam przed upublicznieniem.)

Dobrze, że przywiozłam ostatnio ten bęben z Bytomia. Nie wiadomo, czy nie przyda się na następnej imprezie.

-To jest piosenka z Apartamentu?
-Ty mnie gdzieś zapraszasz?
-Yyyy.
-Chłopaki, Ann pyta, czy to jest piosenka z Apartamentu?
-Taaa, Michał, sam przed chwilą powiedziałeś, że uwielbiasz Apartament. Że to jest piosenka z Apartamentu.

I rozmawaj tu z nimi poważnie.

Sięgam po portfel.

-Ann, serio?
-No ba. Dwa poproszę i piosenkę z Apartamentu.

Kompletnie nie pamiętam, jak udało nam się trafić do Kolorów.
Paweł już na nas czekał z powtalnymi shotami.
Pyszne i nigdy wcześniej tego nie piłam. Jagermeister, Becherovka i sprite.
Wszystko oczywiście kwestia proporcji. Tutaj proporcje były znakomite, tak bardzo, że nie omieszkałam wypić kieliszka Izzi. Przy następnej kolejce zresztą zrobiłam to samo.

-Ann, wcinaj tosta. Koniecznie i bez wymówek.
-Kiedy ja nie jestem głodna.
-Za mnie nie zjesz?
-Za ciebie to ja się mogę tylko napić.

-A wiecie, że one tańczyły tutaj na barze?
-Co?
-Paweł, cicho!
-To kiedy zatańczymy na barze w Szeptach?

-Pokażę wam coś.
Zaczynam się obawiać, Paweł znika na zapleczu.
Przynosi Księgę skarg i zażaleń. Pięknie.
Jestem sławna. Okazuje się, że cały Kazimierz już o tym słyszał. Cudownie.

-Ja mam jutro rozmowę o pracę!
-A ja się zwalniam!

Idziemy na taxi.
Ile nam zostało pieniążków?

-Ja mam dwuzet, myślisz, że styknie?
-Ja mam osiemzet- jestem z siebie naprawdę dumna. Za cholerę nie dojedziemy do domu za dziesięciozet. I nawet nie myśl o tym, żebyśmy wracały na rowerach.
-W życiu. Nawet mi to do głowy nie przyszło.

-Prooooszęęęę paaana, jest taka sprawa. Mamy ostatnie dziesięć złotych do końca miesiąca. Musimy dojechać do domu, sam pan widzi. Dałoby radę?
-Wsiadajcie dziewczyny.

I tak, pierwszy raz w historii, udaje nam się dojechać do domu finalnie za osiem zet, bo rano z kurtki wypada mi moneta dwuzłotowa. I ja do tego śmiałam się upominać o paragonik!
Swoją drogą, jest jakieś stowarzyszenie taxiarzy krakowskich? Bo ja bym z chęcią się do nich zapisała. Ich bizony pieniężne naprawdę są przedziwne.

Brak komentarzy: