2007/04/23

::one happy week

Tydzień na Pomorskiej.

Poniedziałek. Lany Poniedziałek. Budzę się, szczęśliwa. Nie trzeba iść do pracy. Można spać. Mamita zaraz zbizonuje śniadanko. Ale, ale, zaraz, zaraz...

IZA?!?!

Co ty tu do diabła robisz? Dlaczego nie mogę uwolnić się od ciebie nawet w moim własnym domu? W moim własnym łóżku?!? Oddawaj kołdrę!

Skoro tak zaczął się świąteczny (!) poniedziałek, nie chcę wiedzieć, jak będzie wyglądała niedziela.

Wracamy do domu. Iza ciągnie za sobą walizkę z żywnością, ja swojej zapomniałam z domu. Mam za to toster, blender i żaluzje- może się do czegoś przydadzą.

W pociągu oczywiście śpimy, jemy, śpiewamy. Izzi powiedziała ostatnio coś bardzo mądrego:
-Przy tobie czuję, że cofam się do czasów podstawówki. Także w rozwoju.
Miała rację.

Idziemy na rower. Złudnie wydaje nam się, że fakt posiadania roweru uchroni nas przed późnym wracaniem do domu.

Jest piękny wieczór, lekko kropi, wieje ciepły wiatr. Jedziemy Wisłostradą, mijamy smoka, włosy lecą mi do oczu, jest cudownie.

-Karaaaaasoole- krzyczy moja przyjaciółka.
-Co takiego?
-Kaaaaaaraaaaasooole! Jakie pięęęęęęękne są te karasole!
-Oooo tak, piekne.

Dzień później na tej samej trasie powtarza się ta sama sytuacja, pytam Izy, jak udało jej się wpaść na tak bizoniaste słowo.
-To nie ja na nie wpadłam, niestety. Słowo karasole naprawdę istnieje.

-Poszłabym na kawę, skoro już jesteśmy na Kazimierzu i mamy ewidentny wybrak pieniędzy.
-Mhm, z rowerem?
-A co?

-Paaweł, mogę zaparkować tutaj moje Porsche? Bo zgubiłam kluczyki.

Kątem oka dostrzegam MMŻ siedzącego za barem. I, oczywiście, zamiast normalnie się przywitać, powiedzieć 'haloogenik', siadam przy stoliku w drugiej sali, z widokiem na bar. Mogę go dyskretnie obserwować, do momentu, kiedy on zmienia miejsce tak, że może, sam niewidoczny, obserwować mnie. Na szczęście udaje mi się lokalizować go po samym rechocie. Charakterystycznym rechocie.

Pijemy kawę i wodę mineralną, Arystotelesy i Onomatopeje powoli zaczynają się ubierać, MMŻ zostaje. Pytająco patrzy na naszą wodę mineralną. Chwilę później my też się zbieramy, strasznie dumne. Jest jedenasta, może w końcu uda nam się wyspać. W drodze powrotnej podziwiamy te pięęęęęękne kaarasole, jesteśmy w domu krótko przed dwunastą. Zasypiamy szczęśliwe. Podejrzanie szczęśliwe.

Wtorek mija nadspodziewanie szybko. Jestem w domu chwilę po Izonie. Kręcimy się po mieszkaniu, Piotrka nie ma.
Rower?
Po chwili obie nakładamy grubą warstwę podkładu i lekko malujemy rzęsy, żeby uzyskać bizoniasty efekt makeup-no-makeup. Pisząc o grubej warstwie podkładu wcale się nie natrząsam, chciałabym zaznaczyć.

Bizonujemy Wisłostradą. Kaaarasooole, Pan Smok, lekki wietrzyk.
Niebezpiecznie zbliżamy się do Kazimierza.

-Cześć Paweł, wiesz, wpadłam się przywitać.
-Nie zostajesz?
-Yyyyy. Z chęcią, ale Izzi czeka na zewnątrz, mamy rowery. Dalej nie kupiłam kłódeczki.
-Jakbyś nie wiedziała, że możecie tutaj zaparkować.

Cudownie. Przy wejściu potrącam kilku przypadkowych klientów. Parkuję przy barze.

-Piwo?
-Yhym.
-Jedno?
-Dwa.

-Dwa?- pyta chłopak, który siedzi na barowym stołku obok mnie. -Pijesz od razu dwa?
-Skądże, jest jeszcze Izonek. Zaraz wróci z toalety.

Czuję, że ten wieczór nie będzie stratą makijażu.

Przy trzecim zaczyna się robić ciekawie.

-Wiesz, Paweł, uwielbiam to miejsce. Także za to, że tutaj dowiedziałam się, że mój chłopak jest gejem- taki głupi żart.
-Coo? Jak? Kto taki?- chyba się udało.
-MMŻ.
-Nie wiedziałaś?- mówi Paweł całkiem serio.
-A jest?- pytam, lekko przerażona.
-Jako pocieszenie powiem ci, że ja z nim nie spałem- słyszę jak zza mgły.

Cholera. Cholera.
Moja najlepsza przyjaciółka wcale nie płacze ze mną. Tak naprawdę to ja tez nie płaczę, całe towarzystwo śmieje się razem z nami.
Więcej, dziewczyna tego sympatycznego chłopaka mówi:
-Toście mnie pocieszyły, dziewczyny. Mnie też to spotkało. A teraz już wiem, w Krakowie jest to zupełnie normalny proceder.
-Ten symaptyczny mężczyzna potraktował cię w ten sposób? -pytam przy kolejnej banieczce.
-Absolutnie nie. My nie jesteśmy razem.
-Aha.
-I żeby sprostować, nie jestem gejem- odzywa się SM (Sympatyczny Mężczyzna, tak go nazwijmy).
-Przynajmniej w twojej kwestii to jest jasne.

-Paweł, kupię wam Księgę Skarg i Zażaleń. I mój wpis będzie tam pierwszy.
-Mamy już taką Księgę.
-Dawaj.

W tym miejscu moja dziewczyna dowiedziała się, że jej chłopak jest gejem. Miejsce wyklęte! - pisze Iza. Czytamy poprzednie wpisy, wszystkie mniej więcej w tym stylu, umieramy ze śmiechu.

-Paweł, on naprawdę jest gejem?
Paweł widzi, że jednak trochę się zmartwiłam.
-Szczerze mówiąc to nie wiem, znam go osiem miesięcy. I nie mam pojęcia. Chyba nie jest. Ale to był taki świetny żart!

-Czwarte?
-No, dawaj.

Przy czwartym radośnie piłyśmy za MMŻ. Cała knajpa piła za MMŻ.
W połowie czwartego do knajpy wpadło pięciu atrakcyjnych mężczyzn.

-Iza, nie każ mi dzisiaj mówić po angielsku. Nie mam bizona.

-Hi, how are you?- niezbyt wyrafinowany sposób na podyw, prawda?

-Ann, uciekamy, oni są z Australii. Co zrobię, jeśli oni znają Jamiego?
-Iza jest zaręczona z Australijczykiem- tłumaczę.

-Moja przyjaciółka dziś wznosi toasty za swojego chłopaka. No, przed chwilą dowiedziała się, że on jest gejem.
Pochyla się nade mną przystojny Australijczyk.
-Jak długo byliście razem?
-Jakieś dwa tygodnie, a w tym dwie randki.
-Niezbyt długo, prawda?
-Wystarczająco.
Australijczycy starają się wyciągnąć nas do Alchemii. Nie, nie, nie. Nigdzie nie idę.
Spoglądam na rower. Wracamy do domu.

W drodze do domu do perfekcji opanowujemy sztukę schodzenia z roweru przy Panach Pałach. Nie mamy światełek i jesteśmy kompletnie pijane. Droga z Kazimierza do Las Vegas zajmuje nam coś koło poł godziny. Przy Apostołach wsiadamy na rowery i jedziemy już do samego domu. Z małą przerwą na Karmelickiej.

Jeszcze w łóżku zastanawiam się, czy nie wysłać smsa do Pankracego- na dobranoc. Gdybym tylko miała trochę więcej siły.

Środa.
Środa jest bizoniasta.
Jedziemy na Kazimierz na rowerach. Na wysokości Synagogi, gdzies koło Momentu, zaczynam krzyczeć do Izy:
-Oni myślą, że ja jestem nienormalna. A co najgorsze, mają rację.
Mówię tu o moich kolegach i koleżankach z pracy.
Iza odkrzykuje: -Cicho, zwolnij. Czekaj na mnie.
Zwalniam, Izz do mnie dołącza.
-Widziałaś MTŻ?
-No, wczoraj, ale chyba byłam niemiła.
-Właśnie nas minął.
-Z psem? I słyszał, jak krzyczę, że jestem nienormalna? Fantazyjnie.

Teraz przynajmniej potwierdziłam jego przypuszczenia. Jestem nienormalna.
Trzeba to uczcić, to jak, Kolory?

Tym razem nie musiałyśmy parkować przy barze. Kupiłam kłódeczkę do roweru.

Kolory to jedyne miejsce, gdzie wcale nie muszę gadać do Izy, siedząc przy jednym stoliku. Mogę usiąść przy barze, śmiać z barmaństwem, mogę po prostu czytać bądź tylko oglądać gazety- polskie, francuskie, włoskie. Lubię Kolory jeszcze za jedną rzecz- to tutaj usłyszałyśmy najlepszy podryw wszechświata: -Czy mogę zaarkować mój drink tutaj?

Przeglądamy Sukces, pijemy kawę, decydujemy się na jedno piwo. Jest bizon na Pauzę, decydujemy. Jako plus liczy się fakt, że jesteśmy zmotoryzowane. Jedziemy na Floriańską bocznymi uliczkami, uciekając od Panów Pałów. Mamy nadzieję spotkać Piotrusia i Olgierdzika, choć oni ostatnio podejrzanie zaniknęli. No, dobra. Prawda jest taka, że to my zmieniłyśmy lokal.

Do Pauzy wpada Mikołaj.
Siedzimy przy stoliku, kiedy słyszę:
-Kryj się, Ann. Chowaj łeb.
-Hi, Andrew. Znowu! Cholera, znowu!
Andrew nie pyta, czy może się dosiąść. Siada. Opowiada, że czeka na przyjaciela. Przyjaciel, Kevin, to doskonała partia. Jest poetą (!). Skończył świetny uniwersytet, ble ble, jest ze świetnej rodziny, kulturalny, miły, przystojny- jednym słowem, ideał. Akurat. Wchodzi Kevin. Iza i Mikołaj zwijają się ze śmiechu, cicho szepcząc.
-Zaraz dostaniesz smsa to zrozumiesz- mówi Iza.
Pik pik. Sms.
Simon Mol też jest poetą.
Nie mogę pochamować rechotu.



c.d.n.

I widzimy się w niedzielę, co nie odznacza, że czwartek, piatek, sobota były mniej bizoniaste. Nie były.
Dajcie mi trochę czasu, wszystko dokładnie opiszę.

Brak komentarzy: