2006/12/28

::something wicked this way comes

W jednej skarpetce.
Z herbatą, z Opowiadaniami sentymentalnymi.

Sama.
Szczęsliwa.


Strasznie, strasznie miły dzień.
Ciuchowe polowania. Kala, pokrzykująca: -O nie! Odejdź od tych szarych bluz! I co z tego ze są z brokatem?

Cięzki kac, marzenia o bigosie.
Zmudzia spotkana zupełnie przypadkiem w Silesii, Pat- kierowniczka Promod, Nat- w Douglasie. Moje kochane dziewczyny z bytomskiej seforki. Przypadek.

I Jazz wieczorem. Jazz odmieniony, Jazz po remoncie, Jazz w gruncie rzeczy cay czas taki sam.
A w Jazzie- sami znajomi! Ludzie z liceum, nie widziani od lat!
Przy jednym stoliku- Bira, przy drugim- Karwat, przy innym- Balony.
Strasznie, strasznie rodzinnie.

Karwat?! Czy ja napisałam Karwat? :)

Daro: -Jestes lodistyczną porażką mojego życia.

Jesli to miał być komplement, to lepszego w zyciu nie słyszałam.

Ann i Siwy:
-I tak ostatnio mówiłam Kali, to straszne, kiedy poznaję nowego faceta to najpierw patrzę na jego rękę, czy nie ma obrączki, później robię na ten temat wywiad.
-Ja mam to samo. Straszne.
-No i popatrz Siwy, zastanawiam się, czy mój pierscionek nie wygląda zanadto jak obrączka?
-No przestań. Z twojej twarzy az bije to ze jestes singlem.

To na pewno nie był komplement.

Izonku.
Sciągam ten pierscień. Pierscień Mocy, jak kiedys ktos go nazywał.
Somebody somewhere.

Czekaj na mnie, wracam na Pomorską z czytsą poscielą!

Brak komentarzy: