2007/05/15

::sunrise

4.

Wyobrazam sobie, ze swiat wokół Taminy rosnie w górę jak okrągła sciana, a ona jest trawniczkiem na dole, na dnie. Na tym trawniku wspomnienie jej męza wyrasta jako jedyna róza.

Albo wyobrazam sobie, ze rzeczywistosć Taminy (składająca się z roznoszenia kawy i nadstawiania ucha) jest tratwą, która dryfuje na wodzie, a ona siedzi na niej i spogląda za siebie, tylko za siebie.

W ostatnim czasie doprowadzało ją jednak do rozpaczy, ze jej przeszłosc powoli staje się coraz bledsza. Po męzu została jej tylko fotografia z jego paszportu, wszystkie inne zdjęcia zostały w skonfiskowanym mieszkaniu w Pradze. Wpatruje się teraz w ten zabrudzony obrazek z oderwanym rogiem, na którym mąz został sfotografowany wprost (jak przestępca fotografowany przez policjanta) i nie był do siebie zbyt podobny. Codziennie przeprowadza nad tym zdjęciem jakies duchowe cwiczenia: stara się wyobrazić sobie męza z profilu, potem z półprofilu, a wreszcie z ćwierćprofilu. Przypomina sobie w duchu linię jego nosa, brody i codziennie przeraza ją to, ze w tym wyimaginowanym rysunku pojawiają się coraz to nowe, niepewne miejsca, w których pamięć ją zawiodła.

W czasie tych ćwiczeń starała się równiez przypomnieć jego skórę, jej kolor i wszystkie drobne wady: brodawki, wyrostki, piegi i zgrubienia. Było to strasznie trudne, prawie niemożliwe. Kolory, którymi posługiwała się jej pamięć, były nierzeczywiste i nie mozna było za ich pomocą przedstawić ludzkiej skóry. Naprowadziło ją to na szczególną technikę wspominania. Kiedy siedziała na wprost jakiegos męzczyzny, wykorzystywała jego głowę jako materiał rzeźbiarski: wpatrywała się w niego uwaznie i przemodelowywała w duchu jego twarz, nadawała jej ciemniejszy odcień, rozmieszczała na niej piegi i brodawki, zmniejszała jego uszy i farbowała oczy na niebiesko.

Lecz wszystkie te starania udowodniały tylko, ze pamięć meza bezpowrotnie się gubi. Kiedy zaczęli ze sobą chodzić, prosił ją (był o dziesięć lat starszy i miał juz jakies wyobrazenie o niedoskonałosci ludzkiej pamięci), żeby prowadziła dziennik i zapisywała w nim bieg ich zycia. Broniła się twierdząc, ze to szyderstwo z ich miłosci. Za bardzo go kochała, by mogła uznać, ze to, co nazywała niezapomnianym, moze być zapomniane. W końcu jednak zgodziła się, ale bez entuzjazmu. I tak własnie wyglądały jej zapiski: było w nich duzo pustych kartek, a takze sporo skąpych notatek.

5.

Zyła z męzem w Czechach przez jedenascie lat i równiez notesów, które zostały u tesciowej, było jedenascie. Krótko po smierci męza kupiła zeszyt i podzieliła go na jedenascie częsci. Udało jej się przypomnieć wiele na wpół zapomnianych sytuacji i zdarzeń, ale zupełnie nie wiedziała, do której częsci zeszytu je wpisać. Porządek chronologiczny zatracił się bezpowrotnie.

Chciała najpierw wyłonić takie wspomnienia, które słuzyłyby jako punkty orientacyjne w nurcie czasu i tworzyłyby podstawowy szkielet rekonstruowanej przeszłosci. Na przykład wakacje. Musieli ich wspólnie spędzić jedenascie, lecz potrafiła się doliczyć tylko dziewięciu. Dwoje zniknęło bez sladu.

Tych dziewięć ocalonych wakacji starała się rozdzielić do poszczególnych częsci zeszytu. Pewnosć miała tylko wtedy, kiedy rok był z jakiegos względu wyjątkowy. W 1964 roku zmarła jej mama, a oni miesiąc później pojechali na smutny urlop w Tatry. Wie równiez, ze w następnym roku pojechali nad morze do Bułgarii. Pamięta też wakacje w 1968 roku i następnym, bo były ostatnimi, jakie spędzili w Czechach.

Jesli jednak z pewnym trudem udało jej się zrekonstruować większosć wakacji (choć niektórych nie potrafiła umiejscowić w czasie), to poniosła całkowitą klęskę, kiedy usiłowała przypomnieć sobie Boze Narodzenia i Sylwestry. Z jedenastu swiąt bożonarodzeniowych odnalazła w zakamarkach pamięci zaledwiedwa, a z dwunastu Sylwestrów- pięć.

Chciała tez przypomnieć sobie wszystkie imiona, którymi ją nazywał. Bo w jej własciwym imieniu zwracał się do niej chyba tylko przez pierwsze dwa tygodnie. Jego czułosć była maszyną do nieustannej produkcji nowych przezwisk. Miała wiele imion, a kazde jakby się szybko znosiło, bo wciąz nadawał jej coraz to nowe. W ciągu dwunastu lat, które się znali, nosiła jakies dwadziescia, trzydziesci imion, a kazde z nich nalezało do okreslonego etapu ich zycia.

(...)

Milan Kundera, Księga Smiechu i Zapomnienia.

Brak komentarzy: